A few words about wasps... | Kilka słów o osach...
And a little less about spiders | I kilka mniej o pająkach
When you live in outside the city, in a place with a quite large garden, the occasional “visits” animals are inevitable. Another thing is one’s attitude towards such transit. Also the sizes are important. Larger animals are to be seen here and there in my place. Yet in my whereabouts most of the wildlife stays in the forests or on the fields, so in my village we seldom have any "trespassing" animals in our gardens or around the neighbouring houses. As long as they don't do there anything more than pooping, people and fauna mutually mind their own business. There are exceptions, such as when one time a boar charging through the fields on the hill opposite to the one my brother Antek was returning home from the bus stop, or when few years ago I met a herd of deer while going to my cousins’ house via an unusual road across the fields.
It’s harder to keep smaller animals outside the house, so the key is to find a way of dealing with them, regardless of one’s attitude. As for me, I don't like bugs or insects too much, but I always rather try to put them outside or drive them away than kill them, at least as long as they don't intentionally attack me. If I have to pick them, I make sure to do it through something, for example glove or newspaper.
This my approach doesn’t apply to the only type of insects I can't stand and feel discomfort around, that being wasps. In my family we declared war on them many years ago. Before dad wiped them out, their nests dug in the ground caused us many problems. The earliest I remeber was when they were nesting next to the pathway in the scarp garden of my aunt and uncle’s house we were watching over back then. With Antek we were kindergarteners (Ignac wasn’t born yet) playing nearby as dad did some gardening work, when mum came to warn us there’s a wasp nest in the ground and we should be careful on our return home. We tried to stay away from it, but as few-year-olds we moved too slowly and Antek was stung by one or two guarding the entrance.
Another situation happened one summer several years ago, when they nested in the grass that I was mowing in the short shoes. What's weird, although I felt discomfort, just like in cartoons (when the characters are about to fall down), I didn't realize I was stung by one or two until I looked down at my feet. I then screamed in panic and went back home to look for help and comforting from mum and aunt present there, leaving finishing the chore for the next day. Since then I mostly do lawnmowing in high boots - I prefer to deal with hot, sweat and stink than with pain deriving from animal attack.
Each of these was followed by destruction of those and any other wasp nests within ours and neighbours gardens. This is one of many reasons why I admire my dad - he always finds the courage to wipe out nearby wasp nests.
This wasn’t however the first time I was stung - that happened when I was eleven and with my dad and bros we went to the beach near Międzyzdroje on Wolin Island during our “men expedition” (for a few years it was dad’s idea to take us on a couple day long trip during summer holidays to let mum “rest” from us and spend some time together, but that is another story). We were playing in the sea and on the beach when suddenly I heard buzzing nearby me and felt pain in my neck. I then screamed and ran back to dad, who told me to find a cold stone in the sea and put it to the aching part of my neck to cool it off. In the evening I was wondering what caused the wasp to attack, as there was no nest nearby, and dad’s reasoning was I must’ve touched it with my hair after it sat on me or flew closely. My hair at the time was of “middle” length for boys, but it turned out it was long enough to make that insect feel endangered. This also impacted family meals, as for the next few years I was so afraid of wasps I couldn’t stand them flying nearby, making me the only one refusing to eat dinners on the terrace when it was warm enough.
When it comes to animals that are a bit larger than wasps, their visits aren’t frequent thanks to our pet’s help. Since my family got a cat, the number of rodents, moles, martens and other smaller pests had significantly decreased and they don't eat what's in our garden. The only place that the cat and other life forms are feasting is our compost (which is also where sometimes a lone hornet can be seen dining). Beside the cat, the only indoor animal residents of our house are small non-venomous spiders, who are "gatekeeping" on our windows, furniture and ceilings and eating lots of mosquitoes in the summer. There are also the bats living above in the attic , which are very friendly - they don't wander into the house, only going out in the evenings, when it's hunting time. Thanks to them there are fewer mosquitoes, too, so I appreciate their neighbourhood.
Back on the spiders, everybody else in my family is having fear of them, although dad is able to ignore it while putting those little fellas outside. So far I haven’t diagnosed myself with arachnophobia, therefore if my relatives really want it, I remove the spiders outside from the others’ rooms, sometimes with bare hands. But I always tried to live with spiders in "symbiosis". Our "deal" is simple - they take care of mosquitoes and other little flying insects, while in return I let them live on my room's ceiling and balcony door, disregarding mum saying to get rid of them. In that latter place there’s living now presumeably second generation, as I haven't seen the big one present there for the past couple of years, but a smaller in his/her place instead. The webs woven by spider family of the balcony door not only do the useful job, catching little insects, but also perform a role of beautiful decoration, making me admire their contribution to the nature of the world we live in.
Maybe I would feel different about spiders if there were larger and more dangerous living in Poland, but the closest I was to these was when back in primary school my form mistress, who was also science teacher, had a Mygalomorphae spider in her closet at the back of our classroom, which sometimes with my classmates we were allowed to hold, pet, and even feed.
That’s all for today. See you in my other works.
Max
Gdy mieszka się poza miastem, w miejscu z dość dużym ogrodem, okazjonalne wizyty zwierząt są nieuniknione. Kolejną sprawą jest podejście każdego do takiego ruchu. Do tego rozmiary są ważne. Większe zwierzęta mogą być zaobserwowane tu i ówdzie w mojej wsi. Tym niemniej w okolicy większość dzikich stworzeń pozostaje w lasach lub na polach, przez co w naszej miejscowości rzadko mamy do czynienia z “przechodzącymi” zwierzętami w ogrodach lub sąsiednich domach. Tak długo, jak nie robią nic ponad załatwianie się, ludzie i zwierzęta wspólnie pilnują własnych nosów. Są od tego wyjątki, np. jak wtedy gdy dzik pędził przez pola na wzgórzu naprzeciwko tego, którym mój brat Antek wracał do domu z przystanku autobusowego, lub gdy kilka lat temu spotkałem stadko saren podczas marszu do domu kuzynów inaczej niż zwykle przez pola.
Trudniej jest utrzymać mniejsze zwierzęta poza domem, więc kluczowe jest znalezienie sposobu na mierzenie się z nimi, nie bacząc na czyjś do nich stosunek. Jeśli chodzi o mnie, nie lubię za bardzo robaków czy owadów, ale zawsze staram się raczej przenieść lub wywabić je na zewnątrz zamiast je zabijać, przynajmniej tak długo jak celowo mnie nie zaatakują. Jeśli muszę je podnieść, mam na uwadze, by robić to przez coś, np. rękawiczkę lub gazetę.
Moje podejście nie ma zastosowania tylko do jednego rodzaju owadów, którego nie mogę znieść i czuję się wśród niego niekomfortowo. Są to osy. W mojej rodzinie toczymy z nimi wojnę od wielu lat. Zanim tata je wybił, ich gniazda wykopane w ziemi sprawiły nam wiele problemów. Najwcześniejsze, jakie pamiętam miało miejsce, gdy gniazdowały na uboczu ścieżki na skarpie ogrodu w domu cioci i wujka, kiedy pilnowaliśmy go. Wraz z Antkiem byliśmy przedszkolakami (Ignac jeszcze się nie urodził) bawiącymi się nieopodal, podczas gdy tata wykonywał pewne prace ogrodowe, kiedy mama przyszła nas ostrzec, że w ziemi jest gniazdo os i musimy uważać na nie podczas powrotu do domu. Próbowaliśmy pozostać z dala od niego, ale jako kilkulatkowie poruszaliśmy się zbyt wolno i Antek został użądlony przez jedną lub dwie pilnujące wejścia.
Inna sytuacja wydarzyła się pewnego lata kilka lat temu, kiedy gniazdowały w trawie, którą kosiłem w półbutach. Co dziwne, choć poczułem dyskomfort, to tak jak w kreskówkach (wtedy gdy postaci mają spadać w dół) nie miałem pojęcia, że jedna czy dwie mnie użądliły, dopóki nie spojrzałem w dół na swoje stopy. Po czym spanikowany krzyczałem i wróciłem do domu po pomoc i ukojenie od mamy i cioci tam przebywających, zostawiając dokończenie roboty na następny dzień. Od tego czasu zwykle koszę w kaloszach - wolę się mierzyć z gorącem, potem i smrodem niż z bólem pochodzącym z ataku zwierząt.
Po każdym z tych przypadków nastąpiło zniszczenie tych i wszystkich innych gniazd os w naszym ogrodzie i u sąsiadów. To jeden z wielu powodów, dla których podziwiam mojego tatę - on zawsze znajduje odwagę do wytrzebienia okolicznych gniazd os.
Nie był to jednak pierwszy raz, gdy osy mnie użądliły - ten przydarzył się, gdy miałem jedenaście lat i wraz z tatą oraz braćmi pojechaliśmy na plażę koło Międzyzdrojów na wyspie Wolin podczas naszej “męskiej wyprawy” (przez parę lat był to pomysł taty, by brać nas na kilkudniowe wycieczki podczas letnich wakacji i dać mamie “odpocząć” od nas, a przy okazji spędzić trochę czasu razem, ale to opowieść na inną okazję). Bawiliśmy się w morzu i na plaży, gdy nagle usłyszałem bzyczenie wokół siebie i poczułem ból w szyi. Po czym krzyknąłem i pobiegłem do taty, który kazał mi znaleźć zimny kamień i przyłożyć go do bolącej części mojej szyi, by ją ostudzić. Wieczorem zastanawiałem się, co sprowokowało osę do ataku, na co tata rzekł, że musiałem zahaczyć o nią swoimi włosami, gdy ta usiadła na mnie lub przelatywała obok. W owym czasie moje włosy były “średniej” długości jak na chłopca, ale wychodzi na to, że to wystarczająca długość, by tamten owad poczuł zagrożenie. To wydarzenie wpłynęło na rodzinne posiłki, jako że przez kilka następnych lat tak bałem się os, że nie mogłem wytrzymać ich przelotu obok mnie, przez co byłem jedynym odmawiającym jedzenia obiadów na tarasie, gdy było na to odpowiednio ciepło.
Jeśli chodzi o zwierzęta nieco większe od os, to ich wizyty nie są tak częste dzięki pomocy naszego zwierzęcia domowego. Odkąd moja rodzina ma kota, liczba gryzoni, kretów, kun i innych mniejszych szkodników znacząco spadła, a one nie jedzą tego co jest w naszym ogrodzie. Jedynym miejscem, gdzie kot i inne formy życia ucztują, jest nasz kompost (na którym spotkać można czasami pojedynczego szerszenia podczas wyżerki). Poza kotem, jedynymi zwierzęcymi mieszkańcami wnętrza naszego domu są małe, niejadowite pająki, które robią za “ochronę” na naszych oknach, meblach i sufitach oraz zjadają latem mnóstwo komarów. Ponadto są jeszcze nietoperze żyjące u góry na strychu, które są bardzo przyjazne - nie zapuszczają się do domu, wychodząc jedynie wieczorami, kiedy jest dla nich pora polowania. Dzięki nim również jest mniej komarów, więc doceniam ich sąsiedztwo.
Wracając do pająków, to wszyscy inni w mojej rodzinie boją się ich, choć tata jest w stanie ten lęk zignorować podczas wynoszenia małych koleżków na zewnątrz. Dotychczas nie rozpoznałem u siebie arachnofobii, więc jeżeli moi krewni naprawdę tego chcą, to pozbywam się pająków na zewnątrz z pokojów pozostałych, czasem gołymi rękami. Ale ja zawsze starałem się żyć z pająkami w “symbiozie”. Nasz “układ” jest prosty - one zajmują się komarami i innymi małymi owadami latającymi, a w zamian ja pozwala im mieszkać na suficie mojego pokoju i drzwiach balkonowych, nie przejmując się prośbami mamy, aby się ich pozbyć. W tym ostatnim miejscu żyje zapewne drugie pokolenie, bowiem nie widziałem dużego pająka obecnego tam przez kilka ostatnich lat, lecz mniejszego w jego/jej miejsce. Sieci tkane przez rodzinę pająków na drzwiach od balkonu nie tylko robią pożyteczną robotę przy łapaniu małych owadów, lecz także pełnią funkcję pięknej dekoracji, wywołując u mnie podziw dla ich wkładu w naturę świata, w którym żyjemy.
Być może miałbym inne odczucia względem pająków, gdyby w Polsce były one większe i groźniejsze, ale najbliżej do tego było gdy w szkole podstawowej moja wychowawczyni, będąca jednocześnie nauczycielką przyrody, miała pająka ptasznika w swoim kantorku na tyłach mojej klasy, którego czasami wraz z innymi mogliśmy potrzymać, głaskać, a nawet karmić.
I too despise wasps. They are mean and nasty. I send my DH out to take care of any nests we see. We also have an ongoing war with carpenter bees. I thought when we replaced the wood deck with composite boarding they would go away quietly. Alas, they still buzz around the deck when we are trying to sit out. Perhaps I’ll find a good remedy on the internet this year and be done with them. As for your spiders- I’m pretty much of the same mind as long as they are outside. We have the brown recluse in our area and they are venomous. ( I think) but big and ugly in any case. Mum always called spiderwebs ‘Irish decorations’ ( no offense meant) and I love to see them in the garden sparkling with dew. A groundhog or two live under the old shed, and probably a couple rabbit nests. Driving at night one needs to watch for the occasional fox and the more frequent deer, as we are surrounded by farmland. Now that the weather is warming up, I hope the butterflies return to brighten the garden.